Pracowałam i imprezowałam. Moja wakacyjna praca polegała na opiece nad Omer, czyli małą dziewczynką, która w mojej świadomości funkcjonowała z racji męskiej końcówki imienia jako chłopiec, tym bardziej, że była jeszcze bobasem, więc różnic z goła widać nie było :)
Pamiętam, że jak zwykle rano pojechałam na drugi koniec Chicago autobusem, w którym czarnoskórzy z przyzwyczajenia dziejowego siadali na samym końcu, a ja pośród nich, czemu się zawsze dziwili i bardzo ich to bawiło. Mnie też.
Sympatyczny, słoneczny poranek przestał nim być, kiedy zobaczyłam mamę Omer, w panice przed telewizorem, ze łzami w oczach mówiącej, że nie może skontaktować się ze swoją Ciotką mieszkającą na Manhattanie. Na tą chwilę nie było do końca wiadomo co się tak naprawdę stało i co stać się jeszcze może.
Koniec końców okazało się, że Ciotce nic się nie stało, ale w tym samym czasie kiedy mama Omer jej szukała, mnie szukali moi rodzice.
Ponieważ wynajmowałam wtedy piętro domu z całą paczką znajomych i mieliśmy ważniejsze imprezowe wydatki, niż opłacenie rachunku telefonicznego, a nie była to era komórek moi przerażeni rodzice nie mogąc mnie namierzyć rwali sobie włosy z głów.A ja nieświadoma ich niepokoju odezwałam się do nich dwa dni później...
Pamiętam, że moi znajomi, którzy pracowali blisko Sears Tower, najwyższego budynku w Chicago, obecnie Willis Tower, zostali ewakuowani, podobnie jak cała okolica w promieniu kilku kilometrów, na wypadek, gdyby budynek miał stać się kolejnym celem. Nic takiego się jak wiadomo nie stało, ale było czuć strach i surrealizm tego co się wydarzyło w powietrzu, nawet w oddalonym od Nowego Jorku, Chicago.
Potem pamiętam ich zjednoczenie, choćby zewnętrzne, jak tabliczki z napisem GOD BLESS AMERICA w oknie każdego domu. Flagi, jeszcze więcej niż zwykle, co trudno sobie wyobrazić, bo i tak zawsze wszędzie jest ich pełno. I to obezwładniające uczucie tego, że stało się coś co nie powinno się stać.
8 lat później, czyli w 2009 po raz pierwszy odwiedziłam Nowy York. Krzepiące było widzieć jak Ground Zero, będące miejscem katastrofy z gigantycznej dziury w ziemi, staje się fundamentem czegoś nowego.
A Chicago, w którym wtedy byłam wzbogaciło się o super Park Milenijny.
Poniżej widok w Willis Tower, ze 102 piętra. W pogodny dzień widać sąsiadujący z Illinois stan Wisconsin, oddalony o 300 km od Chicago.
Mój ulubiony, najbardziej malowniczy most w Chicago. Nawet nie wiem jak się nazywa. Ktoś wie?
I na koniec budynek, który od zawsze działał na moją wyobraźnię - kukurydze.
o stanach marzę bardzo, ale na razie mnie nie stać :(
OdpowiedzUsuńJak masz kasę to pojedziesz i ją wydasz, ale jak jej nie masz to pojedziesz i i tak przeżyjesz. Wiem, bo to przećwiczyłam :) Trzymam kciuki za spełnienie marzenia.
OdpowiedzUsuń11 września, wracałam do domu- wtedy jeszcze autobusem- z Irlandii do Polski, byliśmy w połowie drogi, gdy ktoś w autobusie powiedział, że w Ameryce był wypadek, samoloty wbiły się w wierze... Niewiarygodne, nierealne, absurdalne, niemożliwe, złe... W domu ten sam obraz, odtwarzany we wszystkich stacjach telewizyjnych...
OdpowiedzUsuńDo dzisiaj ciarki biegają w panice po moim ciele...
a.
Piękne zdjęcia i bardzo ciekawie piszesz :) Dziękuję również za miłe słowa :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o zdjęcia to dopiero się uczę, ale jak już się nauczę to na pewno zgłoszę się do Ciebie, żeby jakąś fajną sesję zrobić :)
UsuńJoanno, zapytałam mojego kolegi o most, który tak lubisz i on odpisał: zdjęcie robione jest z mostu Michigan Avenue Bridge. Osoba patrzy w stronę ulicy (nie mostu) która przecina rzekę tj. N Wabach Ave...
OdpowiedzUsuńNie wiem co Ty na to?:)
pozdrawiam!
a.
Niesamowite, że chciało Ci się to sprawdzać. Dziękuję :) Pozdrowienia dla tego chłopaka, który pewnie tam mieszka, tak?
UsuńJeszcze nie mieszka, ale wiem, że będzie- póki co odwiedzał Stany wielokrotnie:)!
Usuńpozdrawiam:)!a.
wow, niesamowite wspomnienia... to jeden z moich ulubionych Twoich postów :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń