Nie ma to jak połaszczyć się na promocję na Grouponie i
wybrać się do hotelu, który zjawiskowo wygląda tylko na zdjęciach. Mowa o
hotelu St. George w Kudowie Zdroju, z której dopiero co wróciliśmy. Hotel poza
oczogwałcącą dekoracją wnętrz miał wspaniałą recepcję. Pytam Pani, jakie jest
hasło do Internetu, Pani dzwoni do barmana z baru na piętrze, który jeszcze
rano był kelnerem przy śniadaniu, a w południe ratownikiem na basenie. Ale nikt,
ani barman, ani kelner, ani ratownik hasła nie znają. Po czym wszyscy sobie
przypominają, że żadne hasło nie jest potrzebne, a jedyny problem to taki, że
Internetu w hotelu wogóle nie ma. Podobno gdzieś ktoś słyszał, że kiedyś komuś,
gdzieś przy parapecie udało się coś złapać, ale to było dawno.
Znajduje więc w holu komputer stacjonarny, chcąc zrobić pilnie
przelew. Czekam na smsa z kodem, co by przelew zrealizować, ale telefon milczy.
Okazuje się, że zasięgu nie ma, ani tego internetowego, ani telefonicznego.
Pani radzi, żeby biec na górkę, że tam czasem smsa można złapać. Poleciałam,
ale nie złapałam.
Już nie wspomnę o wizycie w hotelowym SPA i zabiegach w
ramach oferty Grouponowej.
W pakiecie był masaż i maseczka. Za masaż, mając
traumatyczne wspomnienia z innego hotelu, od razu podziękowałam, ale na
maseczkę się skusiłam.
Okazało się, że ma mi ją zaaplikować „Doktor” od medycyny
chińskiej, który jest Mongołem.
Mają tam takie piękne, skajkowe łóżka jak w prosektorium, na
których można niewygodnie się rozłożyć i czekać na maseczkowy cud.
W moim przypadku była nim silna reakcja alergiczna na
maseczkę, którą wszystkim taką samą nakładają bez względu na wiek i rodzaj
cery. „Doktor” się przestraszył i kazał pędzić do umywalki, żeby dobrze zmyć.
Ale nie żałuje tej przygody, bo gość był przesympatyczny,
mówił ze śmiesznym akcentem. Opowiedział mi o Ułan Bator i o życiu w Mongolii,
kuchni, rodzinie itd. Było warto tym bardziej, że dzięki szybkiej reakcji,
zniknęło mi to coś co maseczka spowodowała.
Ale wracając do nie załatwionego przelewu, musiałam wybrać
się do Kudowy, która wydawała mi się być niezłą nudną dziurą, jako, że to
uzdrowiskowa miejscowość, ale miło się rozczarowałam. No może poza smakiem wód
w pijalni, w samym centrum Parku Zdrojowego. Woda, która nazywa się chyba
Marchlewski, a która śmierdzi zgniłym jajem nie jest dobra. Jeśli chodzi o miłe
niespodzianki to zaliczyć do nich należy świetną Pizzerię, do której trafiliśmy
na obiad i zjazd Mustangów, które pojawiły się tam, ponieważ Kudowa była
ostatnim ich przystankiem na trasie przez całą Polskę. Znaleźliśmy również teatr,
a w nim wieczór z muzyką romską i pyszne gofry.
Bliższa i dalsza
okolica Kudowy też jest warta tego, żeby jechać tu 450 km. Zupełnie przypadkowo we właściwej kolejności
trafiliśmy gdzie trzeba.
Zaczęliśmy od wyjścia na szlak, który był tuż za hotelem,
którym dotarliśmy do Błędnych Skał, będących labiryntem wielkich głazów. Jedno
co trzeba przyznać, to to, że położenie hotel ma świetne, oczywiście jeśli
chodzi o wyjście na szlaki. Błędne Skały nie zajmują dużej powierzchni, ale
robią wrażenie, a w połączeniu z samą drogą do tego miejsca był to fajny wypad.
Następnego dnia weszliśmy na najwyższy szczyt w Górach
Stołowych, czyli na Szczelinie Wielki.
Jak już byłam na samej górze to mi się humor poprawił, ale
wchodzenie jest beznadziejne. Jakieś takie sztuczne, w tych swoich wyznaczonych
metalowymi barierkami i schodami szlakach. W zasadzie to miejsce to takie
Błędne Skały, tylko w większej skali i na większej wysokości. To co było
niezwykłe to wielka szczelina, mająca chyba jakieś 25 m głębokości zwana
piekiełkiem. Było zimno, mokro, strasznie i pięknie.
Na sam koniec zostawiliśmy sobie zwiedzanie Skalnego Miasta,
będącego chyba jedną z większych atrakcji Czech. Położone bardzo blisko
polskiej granicy trzeba przyznać, że bije na głowę Szczeliniec i Błędne Skały
razem wzięte. Warto!